Czytasz opis jednego dnia z wyprawy Chiny po raz drugi
Dzień 1 – Pekin
Nasz drugi wyjazd do Chin był nieunikniony. Chociaż poprzednim razem przejechaliśmy ponad tysiąc kilometrów tego ciekawego kraju, dalej była to jego maleńka część i oboje wiedzieliśmy, że bez zdjęć z terakotową armią, bez spaceru chińskim murem i bez kaczki po pekińsku na kolację, doświadczenie Chin pozostanie niepełne.
Jak zwykle w bilety zaopatrywaliśmy się w firmie, która ma swoją reklamę na portalu TransAzja, a miły pan Dariusz wyszukał nam połączenie do Pekinu przez Kijów AeroSvitem za 1665zł od łebka.
Na miejscu byliśmy o 4:40. Do autobusu odjeżdżającego do centrum o 7:10 mieliśmy jeszcze trochę czasu a metro rusza niewiele wcześniej więc ogarnęliśmy się trochę w łazience i kupiliśmy coś do picia w jedynym otwartym o tej porze fastfoodzie na lotnisku.
Czekając na autobus wymieniliśmy u jakiegoś gościa 100$ na 660Y bo w kantorze chcieli od nas prowizję, która czyniła kurs co najmniej niekorzystnym. Trochę się czailiśmy czy dać pieniądze obcemu facetowi, zaczepiającemu podróżnych pod kantorem, ale nie było z tego żadnej draki.
Shuttle bus przywiózł nas pod główny dworzec kolejowy w Pekinie, gdzie po drugiej stronie czekał na nas zarezerwowany pokój w hotelu Beijing Central Youth Hostel. Zazwyczaj nie rezerwujemy pokoi dla zasady ale od znajomej, która parę miesięcy wcześniej była w Szanghaju, dostaliśmy cynk, że w ten sposób można oszczędzić sporo pieniędzy na hostelach. Rezerwowany przez Internet, taki hostel potrafi kosztować ponad dziesięć procent mniej.
Tak było i w naszym wypadku. Zamiast 165Y płaciliśmy 140Y tylko za fakt kliknięcia i pewności, że będzie gdzie zrzucić graty po dotarciu do centrum. Zasada jazdy w ciemno przegrała z zasadą podróżowania budżetowego.
Beijing Central Youth Hostel ma parę zalet. Jest przy samym dworcu głównym, przy stacji metra i można w nim zjeść śniadanie „szwedzki stół” za 15Y. Pokoje są czyste, jest samoobsługowa pralnia, gorąca woda z dystrybutora i czyste prysznice.
Po zameldowaniu i złożeniu gratów poszliśmy na dworzec kupić bilety na nocny go Hohhotu. Przy okienku nr 10, tzw. międzynarodowym, niestety musieliśmy się posiłkować pomocą przypadkowej osoby mówiącej jednocześnie po angielsku (z nami) i po chińsku (z panią z okienka). Zabawne było to, że naszym tłumaczem na chiński był czarnoskóry pan.
Nie było miejsc leżących więc kupiliśmy siedzące na pojutrze. Musimy przedłużyć pobyt w Pekinie. Niestety podróżując pociągami po chinach trzeba mieć na uwadze fakt, że na nasz wybrany pociąg miejsc nie będzie. Trzeba być elastycznym.
Już pierwszego dnia w centrum handlowym spotkaliśmy studenta, który zupełnym zbiegiem okoliczności, miał ostatnie dni swojej wystawy kaligrafii i malarstwa. Minutę później zjawił się jego „mistrz” potwierdzający słowa studenta i proponujący sprzedaż dowolnej z jego prac. Grzecznie pokonwersowaliśmy i podziękowaliśmy, bo szukaliśmy banku i nie mieliśmy ochoty na zakupy zanim sprawdzimy ilu jeszcze studentów takie „galerie” ma w Pekinie.
W Bank of China wymieniliśmy kolejne pieniądze, tym razem już większą ilość, po kursie 6,73, również bez prowizji. Pan na lotnisku nie miał więc kursu tak tragicznego. Po drzemce przeszliśmy się na Plac Tian’anmen na ceremonię opuszczenia flagi, odbywającą się o zachodzie słońca.
Na kolację weszliśmy do jednego z barów w Henderson Center, znajdującego się naprzeciw hostelu na pyszną potrawkę z wołowiny w stylu zupy pomidorowej a wieczór spędziliśmy w knajpce znajdującej się na trzecim piętrze naszego hostelu.