Czytasz opis jednego dnia z wyprawy Chiny po raz drugi
Dzień 2 – Rowerami po Pekinie
Śniadanie – szwedzki stół – trochę nas zaskoczyło. Plakaty w windach reklamowały podróżnym śniadanie w stylu zachodnim więc takowego się spodziewaliśmy ale szef kuchni postanowił nas powoli oswajać kuchnią, która czekała na nas w dalszej części drogi.
Najpierw bułeczki na parze, które zdarzają się pyszne z nadzieniem mięsnym (smakują jak polskie pyzy), zdarzają się też bez nadzienia i wtedy po prostu zaklejają buzię ale zdarzają się też z nadzieniem ze słodkiej fasoli. Chociaż te właśnie zdawały się być ulubione przez miejscowych nam wchodziły niespecjalnie.
Teraz jajka. Zwykłe kurze lub gotowane w sosie sojowym. Te drugie na pierwszy rzut oka wyglądają makabrycznie ale pominąwszy wygląd są po prostu słone. Oprócz powyższych był też ryż z warzywami, jakiś makaron, strasznie pikantne pikle, świeże warzywa, tosty, sok pomarańczowy i kawa. Bez wędliny i nabiału ale jak na śniadanie w Chinach nie jest źle.
Zeszliśmy do supermarketu na dole, żeby kupić napoje i przekąski na wycieczkę rowerową a tu znów niespodzianka. Jako snacki sprzedawane są pakowane próżniowo kurze łapy :)
Po śniadaniu pojechaliśmy metrem pod Far East Youth Hostel, żeby wypożyczyć tam rowery. Metro w Pekinie, jak i w większości miejsc a Azji, jest arcywygodną metodą transportu. Przyjazną dla turysty anglojęzycznego, tanią i szybką. Wszystkie linie są opisane, zmiany linii dobrze oznaczone a bilet jeden na wszystko. Do tego kasy automatyczne a jak brakuje nam drobnych, to kupić można u pani za okienkiem. Oczywiście nie można sobie nakupować biletów jednorazowych, bo taki ważny jest tylko na stacji zakupu ale nawet nie ma takiej potrzeby.
Pod Far East Youth Hostelem okazało się, że przewodnik Lonley Planet po raz pierwszy się pomylił, bo w hostelu wypożyczalni już dawno nie ma. Jest za to jedna na przeciwko i za 10Y za dzień wypożycza zdezelowane chińskie dwukołowce.
Tego dnia również spotkaliśmy studenta, który wkrótce zamykał swoją wakacyjną galerię kaligrafii i malarstwa. Jego „mistrz” również zjawił się jak tylko weszliśmy do środka i on także zaproponował nam sprzedaż prac po okazyjnych cenach. Posłuchaliśmy trochę o kaligrafii, która w stylu jakim on się parał składa się z kilku osobnych znaków w całości oznaczających szczęście lub miłość i ponownie grzecznie podziękowaliśmy.
Jazda rowerem po Pekinie jest przeżyciem ale jak już przywyknie się do zasad to po wyznaczonych ścieżkach jedzie się bardzo przyjemnie. Dodatkowym plusem jest pokonywanie dużych odległości bez zmęczenia.
Pojeździliśmy trochę uroczymi „hutongami” wokół Zakazanego Miasta, zatrzymaliśmy się na odpoczynek w parku Jingshan, dojechaliśmy do pekińskiego Bell Tower, żeby na koniec wylądować w restauracji Passby Bar na drogie (jak na tutejsze standardy) ale warte swej ceny jedzenie. Za potrawy zapłaciliśmy jak w Polsce ale w sumie jedliśmy „zachodnie” dania.
Wracając Przejechaliśmy obok placu Tian’anmen spędziliśmy trochę czasu główkując jak przedostać się na drugą stronę ulicy, gdyż przy samym placu przejścia nie było a na przejechanie ulicy w poprzek, jak samochody, nie mieliśmy jeszcze odwagi :)
Około godziny 18 byliśmy z powrotem. Pekin, nawet w nieturystycznych uliczkach, nie jest szczególnie zasyfiony i ogólnie robi bardzo przyjemne wrażenie.
Na koniec dnia postanowiłem jeszcze udokumentować jak wygląda ubikacja typu „narciarz”, która jest nie dość, że wygodniejsza niż klasyczna muszla, to jeszcze jest dużo bardziej higieniczna. Z tą wygodą, oczywiście, jest dobrze o ile ktoś nie ma problemu przykucnąć na czas załatwiania swoich potrzeb.