Dzień 21 – Chatuchak
Wstaliśmy o 6 rano, żeby pojechać na największy targ w Bangkoku – Chatuchak. Część drogi chcieliśmy pokonać tuk-tukiem a resztę tutejszym odpowiednikiem metra, Sky Trainem.
Tuk-tuki w Tajlandii są mniejsze niż w Laosie, bo 3 osobowe, co nie przeszkadzało kierowcy bić rekordów prędkości z pięciorgiem pasażerów. Krysia i Marysia siedziały na podłodze a ja ręką zastępowałem im drzwiczki, żeby na którymś z zakrętów nie wypadły.
Chatuchak rozkręca się koło dziesiątej a my byliśmy tam w okolicach ósmej. Łaziliśmy w kółko ze trzy razy, pominęliśmy pewnie z połowę stoisk ale i tak wrażenie mieliśmy jedno – mnóstwo tandety, na dodatek co trzeci stragan jest identyczny. Wiele hałasu o nic.
Wróciliśmy, spakowaliśmy plecaki i poszliśmy na przystanek, z którego odjeżdża nasz ostatni, podczas tego wyjazdu, autobus. Za 150B od łebka, po 90 minutach jazdy w korku, dotarliśmy na nowiusieńkie lotnisko pod Bangkokiem, Suvarnabhumi. Tam wydaliśmy resztę bahtów na dwa litry Bacardi i wsiedliśmy do samolotu.
Ja, prawie jak terrorysta, przez gapiostwo wsiadłem do samolotu z przedmiotem zakazanym – zapalniczką. Nijak potem nie udało mi się wymyślić, jak ją wykorzystać do porwania chociaż kiedyś, w Londynie, musiałem się wyrzucić identyczną zapalniczkę ze względu na podwyższony stopień zabezpieczeń antyterrorystycznych.
Chwilę po zjedzeniu na kolację ryby z ziemniakami i grillowanymi warzywami wylądowaliśmy w Hongkongu skąd o 0.35 wyruszyliśmy w trzynastogodzinny lot. Jeszcze tylko na drugą kolację dostaliśmy pyszne pesto i poszliśmy spać.