Warning: Undefined property: WP_Error::$cat_ID in /home/dobert/domains/backpacking.org.pl/public_html/wp-content/themes/elegant-grunge/index.php on line 15

Wszystkie wpisy dotyczące miejsca 'Dali'

lis 12 2006

Dzień 8 – Dali

Wczesnym rankiem, gdy wyszliśmy z hotelu po śniadaniu, kierowca już czekał. Bez słowa podwiózł nas pod dolną stację górskiej kolejki i zostawił. Kupiliśmy bilety na wagonik i wpakowaliśmy się do środka. Po wjechaniu na górę okazało się, że chińskie szlaki górskie zupełnie nie przypominają tych polskich. 11 kilometrów równiusieńkiego chodnika, z odprowadzeniem deszczówki, ławeczkami i barierkami. Takie są Chiny.

Góry, Dali, Chiny

Szlak górski w Chinach

Szliśmy dość długo, po drodze odwiedziliśmy kolejną świątynię, do której zwabił nas zapach kadzideł i odgłosy buddyjskiej mantry i gdy akurat zaczynało kropić znaleźliśmy wyciąg krzesełkowy na dół.

Góry, Dali, Chiny

Góry Cangshan

Spod dolnej stacji wyciągu poszliśmy na piechotę do miasta i wstąpiliśmy do baru Marleya, gdzie dziewczyny zamówiły sobie pizzę a ja dziwną pomidorówkę, od której marchewkowa byłaby bardziej pomidorowa w smaku. Na te dwie pizze czekaliśmy niemożliwie długo i zaczął dobiegać czas na drugą wycieczkę więc Marcin został u Marleya ciągle czekając na ostatnią porcję gdy my pojechaliśmy.

Chiński targ, Dali, Chiny

Targ niedaleko Dali

Podczas wycieczki, na jednym z targów, stary Chińczyk sprzedający herbatę prosto z ogromnych worków, nauczył nas sprawdzać jej aromat. Robi się to tak, że bierze się z worka w garść i potem się w to chucha, żeby ten aromat uwolnić. Jak się podoba, to się kupuje, jak nie, to chucha się w garść z drugiego worka :)

Po zwiedzeniu trzech targów nasz kierowca, tak jakby poza planem, zawiózł nas do świątyni na jednej wsi, gdzie nie było kadzideł, nie było muzyki z CD, nie było turystów, za to leżał świeżo ucięty łeb wołu oraz była cisza i spokój. Chiny pokazały nam swoją kolejną twarz…

Łeb wołu w świątyni

Niecodzienny widok w świątyni

Na dziedzińcu świątyni zahaczyły nas panie oferujące „pokaz” produkcji batików bezpośrednio w manufakturze. Na propozycję, z ciekawości, przystaliśmy. Okazało się, że zaprowadziły nas do miejsca, gdzie w wielkich kotłach farbuje się specjalnie pogniecione, na których po wyschnięciu i rozprostowaniu tworzą się różne nieregularne wzory. Podobno okolica słynie z tak farbowanych tkanin.

Zaraz po demonstracji cała gromadka kobiet, w asyście córek, próbowała nam owe batiki sprzedać.

Produkcja batików, Dali, Chiny

Tak powstają batiki

Gdy dziewczyny zajęły się handlem ja z kierowcą siedliśmy z boku bez słowa. Wymieniliśmy się papierosami a on, znów bez słowa, pokazał mi, jak się te batiki robi. Czynność jest to dość dziwna, wymagająca niezwykłej cierpliwości i umiejętności, bo wszystkie, bardzo różnorodne wzory, powstają dzięki poprzeszywaniu materiału w specjalny sposób, dzięki czemu w niektórych miejscach się nie zabarwia. Zaskakująca była powtarzalność tych wzorów i chaotyczność kłębów materiału, z których potem powstawały te wszystkie obrusy, chusty i szale.

Chińskie dziecko odrabiające lekcje, Dali, Chiny

Odrabiamy lekcje

Czekając na zakończenie targów zacząłem robić zdjęcia gromadce małych chłopców kryjących się po kątach nieopodal. Najodważniejszemu, na wyświetlaczu, pokazałem efekty ich nieudanych prób ukrycia się i wtedy zaczęła się najbardziej niezwykła sesja fotograficzna jaką mogłem sobie wyobrazić.

Chłopcy zaczęli przyjmować kungfu, ja pstrykałem zdjęcia, a oni przybiegali je obejrzeć. I tak w kółko. Baaardzo trudno było się rozstać z tymi dzieciakami i byłem naprawdę niepocieszony, że handel poszedł dziewczynom tak szybko:) Z tej wycieczki wszyscy wrócili zadowoleni – dziewczyny z zakupów a ja z fotek. Marcina nie było.

Ja i mali wojownicy, zdjęcie autorstwa Krysi Włodarczak, Dali, Chiny

Ja i mali wojownicy

Po powrocie zrobiliśmy trochę prania ręcznie ale trochę nam to nie wyszło bo gdybyśmy skorzystaliśmy z pralki i możliwości wywieszenia naszych rzeczy w suszarni na dachu może nie schły by tak wolno.

Chińscy chłopcy, Dali, Chiny

Mali wojownicy


lis 11 2006

Dzień 7 – Dali jest jak Zakopane

Do Dali wjechaliśmy około 3:30 po czym autobus, jak gdyby nigdy nic, zaparkował, ze trzy osoby wyszły w ciemną noc i kierowca poszedł spać. Prawie wszyscy zostali w środku i spali w najlepsze.

Monika całą noc nie spała, bo przeszkadzał jej smród, miała wstręt do pościeli i irytowali ją ludzie charczący, plujący na podłogę, wymiotujący, chrapiący oraz ci z najbardziej śmierdzącymi skarpetkami. Generalnie nie mogła znieść żadnego ze współpasażerów. Obudziła mnie i wyszliśmy z autobusu, pełnego śpiących chińczyków, i 2 godziny posiedzieliśmy na krawężniku.

Ulice Dali, Yunnan, Chiny

Dali

Gdy już porządnie zmarzliśmy, to dzięki pomocy Marysi, która nie była najszczęśliwsza, że w urodziny budzimy ją przed świtem, weszliśmy do środka. Potrzebowaliśmy jej pomocy, bo kierowca sen miał tak mocny, że za żadne skarby nie dało się go przez szybę dobudzić i nie mieliśmy jak wejść.

Około 6:00 zrobiło się gwarno wiec półprzytomni udaliśmy się na poszukiwania „Ba Lu” (chin. autobus dziewięć) jadącego do Dali „właściwego”. Obecne „Dali” było tylko dużym miastem odległym od naszego punktu docelowego o kilkanaście kilometrów, które można pokonać komunikacją miejską.

Autobus znaleźliśmy i rozpoczęliśmy przejażdżkę ulicami miasta. Autobus trochę kluczył następnie wyjechał na przedmieścia i po paru chwilach wjechaliśmy do olejnej miejscowości. Gdy tylko wjechaliśmy kierowca Chińczyk zatrzymał autobus, podszedł do nas i zaczął coś mówić wspierając się gestykulacją. Na taki pokaz, nic nie rozumiejąc, spokojnie wyszliśmy z autobusu wywołując salwę śmiechu wśród tubylców.

Trochę zgłupieliśmy, bo kierowca zrobił strasznie zawiedzioną minę. Na szczęście w autobusie znalazł się jeden młody człowiek mówiący po angielsku i wytłumaczył zaspanym turystom, że w obrębie „Dali pierwszego” podróże są za darmo a właśnie wjechaliśmy do innego miasta, „Dali właściwego”, więc czas zapłacić za bilet :) Posłusznie wpakowaliśmy się do środka, wrzuciliśmy po monecie do kasownika obok kierowcy i autobus powoli ruszył dalej.

Chiński chłopiec, Dali, Chiny

Siedząc bez celu na krawężniku nawiązuje się ciekawe znajomości

Do Old Dali Inn (NO. 5) przy Boai Road dotarliśmy gdy już zrobiło się widno. Trasę od przystanku do samego hostelu pokonaliśmy z dwoma współpasażerami prowadzącymi tutejszą restaurację.

Hostel okazał się bardzo przyjemny, pełen zieleni i z mnóstwem najróżniejszych zakamarków, antresol oraz werand. W pokojach jest cała chmara komarów ale na szczęście na tyle ciapowatych i powolnych, że dają się łapać jedną ręką.

Old Dali Inn (NO. 5), Dali, Chiny

Old Dali Inn (NO. 5)

Zdrzemnęliśmy się po podróży i w hotelowej restauracji zamówiliśmy obiad. Nie obyło się przy tym bez niespodzianek. Krysia zamówiła tajemniczo nazywającą się „płonącą zupę”, która okazała się naprawdę płonąć, Marcin zamówił miskę ryżu a dostał spore jego wiaderko a ja zamówiłem ryż z warzywami, których to warzyw było w mojej potrawie raptem dwa rodzaje. Tak to już jest gdy się nie zna chińskiego i polega jedynie nazwach napisanych w menu łamaną angielszczyzną.

Płonąca zupa w Old Dali Inn (NO. 5), Dali, Chiny

Dlaczego ta zupa nazywa się "płonąca"?

W centrum Dali jest kilka krzyżujących się ulic, podobnych do zakopiańskich Krupówek, na których lokalne kobiety nagabują próbując sprzedać backpackerom ganję, srebrną biżuterię oraz wyroby ubranio-podobne.

Daliśmy się naciągnąć jednej Chince na oglądanie biżuterii („no like it, no buy”), dzięki czemu spędziliśmy pół godziny na stryszku jakiegoś domu grzebiąc w srebrnych świecidełkach. Jak można się było domyślać, żadna z dziewczyn z pustymi rękoma nie wyszła :)

Tajny sklepik z biżuterią, Dali, Chiny

Tajny sklepik z biżuterią

Po południu wstąpiliśmy do lokalnego biura podróży i zamówiliśmy sobie dwie wycieczki – podwiezienie pod kolejkę linową w góry oraz objazdówkę po okolicznych wioskach „etnicznych”. Chcieliśmy zobaczyć Chiny trochę oddalone od utartych szlaków.

Wieczorem, korzystając z okazji, że znajdujemy się w prowincji Yunnan, próbowaliśmy dokupić więcej herbaty ale, ku naszemu niepocieszeniu, ceny w Kunmingu były dużo lepsze.

Old Dali Inn (NO. 5) nocą, Dali, Chiny

Old Dali Inn (NO. 5) nocą


lis 10 2006

Dzień 6 – Nocny autobus do Dali

Wstaliśmy o 7:30 i wyszliśmy szukać przystanku, z którego zawiozą nas do Świątyni Bambusowej Qiongzhu Si znajdującej się 10 km za miastem. Na miejscu, wskazanym przez przewodnik, jakiś chińczyk zaoferował, że nas tam zawiezie, poczeka i przywiezie za 20Y od osoby na co ochoczo przystaliśmy.

Świątynia Bambusowa Qiongzhu Si, Kunming, Chiny

Świątynia Bambusowa Qiongzhu Si

Jadąc do Bambusowej Świątyni mieliśmy wspaniałą okazję zobaczyć jak wygląda życie na zakurzonych i surowych przedmieściach Kunmingu.

Świątynię zwiedzaliśmy dość długo, bo jest to cały kompleks budynków i jest co oglądać zwłaszcza, że była to jedna z pierwszych dużych świątyń buddyjskich, które widzieliśmy w Chinach.

Świątynia Bambusowa Qiongzhu Si, Kunming, Chiny

Świątynia Bambusowea Qiongzhu Si

Potem zrobiliśmy sobie spacer na targ ptaków, gdzie sprzedają robaki, gryzonie, różne duperelki i, oczywiście, ptaki. Dziewczyny kupiły tam herbatę w ładnych, ozdobnych opakowaniach a ja z Marcinem, wielkie słodkie pyszne buły za jakieś 0.50Y…

Wracając wstąpiliśmy do biura lokalnych linii lotniczych kupić bilety na samolot Dali-Jinhong.

Kunming, Chiny

Kunming

Obiad zjedliśmy w super knajpce MaMaFu’s i po obiedzie rozpoczęliśmy długaśny spacer po Kunmingu. Między innymi odwiedziliśmy świątynię Yuantong Si, która poprzedniego dnia była zamknięta i wróciliśmy do hotelu. Spacer był tak długi, że pod koniec miałem naprawdę dość. Właściwie nie korzystaliśmy z komunikacji miejskiej więc dotarcie do interesujących nas miejsc w mieście tak dużym jak Kunming potrafi dać się we znaki.

Dziecko na plecach, Kunming, Chiny

Dziecko? Jakie dziecko?

W hotelowej restauracji, przy akompaniamencie fortepianu i skrzypiec czekaliśmy na nasz autobus do Dali, który miał odjeżdżać o 21. Dzieciaki w tym czasie trochę posurfowały na necie.

Chiński drapacz chmur, Kunming, Chiny

Kunming

Przed 21 wróciliśmy z naszą serwetką wartą 500Y do pani z mikrobiura podróży. Wyjeżdżamy ale zdążyliśmy się już przyzwyczaić, że w Kunmingu trąbienie na pieszych oznacza „widzę, że idziesz po pasach i masz zielone światło ale się nie zatrzymam” :)

Chinka z parasolką, Kunming, Chiny

Tutaj opalenizna jest niemodna

Transport do autobusu wyglądał jak przemyt ludzi:) Najpierw dwie taksówki wzięły nas w miejsce, w którym tłum chińczyków przekrzykiwał się chcąc nas zabrać do najróżniejszych miejscowości pożądanych przez turystów. Od razu gdy wszyscy wysiedliśmy z taksówki nasz przewodnik przegnał naganiaczy i poprowadził nas przez wielki, ciemny plac, wśród mnóstwa ładniejszych i brzydszych autobusów, do ślicznego sypialnego chińskiego mercedesa.

W środku autobusu są trzy rzędy piętrowych łóżek, jest aż jasno od pomarańczowej pościeli, siedzi pełny komplet ludzi i… śmierdzi brudnymi skarpetami. Śmierdzi dziesiątkami skarpet noszonych przez cały dzień, które wreszcie wydostały się ze wszelkiego rodzaju butów, trzewików i trampek ku uciesze i wygodzie ich właścicieli. Kierowcy jednak humor dopisuje i zagaduje do nas po chińsku.

Świątynia Yuantong Si, Kunming, Chiny

Świątynia Yuantong Si

Wesołek, nasz kierowca, pakując nasze plecaki do bagażnika, co chwila się na mnie zerkał. W pewnym momencie nie wytrzymał i patrząc na mnie pogłaskał się po głowie, złożył dłonie jak do modlitwy i kiwając się do przodu zamarł z pytającym uśmiechem.

Musze wyjaśnić, że dla własnej wygody, już od wielu lat golę głowę na bardzo krótkiego jeża. Ciekawa rzecz. W Polsce, z powodu łysej głowy, każdy brałby mnie za skinheada a w Chinach? Nasz chiński kierowca autobusu na migi pyta mnie czy jestem mnichem! Z uśmiechem pokręciłem głową wywołując eksplozję śmiechu kilku osób w pobliżu.

Dostałem górne łóżko – jako jedyny.

Żółwie z Yuantong Si, Kunming, Chiny

Outsider

Koło drugiej w nocy autobus zatrzymał się na postój i wtedy, jedyny raz, mieliśmy okazję zwiedzać wucet bez kabin. A raczej z namiastkami kabin, bo takimi bez drzwi:) Powrót do śmierdzącego autobusu był naprawdę trudny…