Czytasz opis jednego dnia z wyprawy Chiny, Laos, Tajlandia



Dzień 19 – Bangkok

W Bangkoku jest strasznie gorąco jak na drugą połowę listopada. Strasznie. Przed czwartą rano, na dworcu autobusowym, było ponad 30 stopni. Dodatkowo zaduch potęgowało sto autobusów z uruchomionymi silnikami.

Democracy Monument, Bangkok, Tajlandia

Pomnik Demokracji w Bangkoku

Miejskim autobusem dotarliśmy na Khao San, gdzie dość szybko, nawet jak na wczesną porę, znaleźliśmy nocleg.

Na podbój miasta rozdzieliliśmy się, bo Krysia z Marcinem byli już wcześniej w Bangkoku i chcieli poglądać to, co pominęli poprzednio a my ruszyliśmy na zwiedzanie miejsc, bardziej uczęszczanych przez turystów.

Trochę czasu zmarnowaliśmy szukając miejsca do wymiany kipów, które nam zostały z Laosu i jedyne, co się dowiedzieliśmy to, że kipów w Bangkoku nie da się wymienić. Zostało nam 30 $ w laotańskiej walucie. Dobry omen, bo trzeba będzie tam kiedyś wrócić i oddać im tę forsę :)

Z Marysią i Moniką poszliśmy pod pałac królewski, który był z powodu jakiegoś święta zamknięty. Przynajmniej tak nam powiedziano. Spotkaliśmy tam jakiegoś tajskiego studenta, wyglądającego na około40 lat, który złapał dla nas tuk-tuka, wytargował z kierowcą cenę z 50 B na 40 i pokazał nam trasę wycieczki po głównych atrakcjach Bangkoku.

Kierowca tuk-tuka, wyglądający na rastamana, przywiózł nas najpierw do siedzącego Buddy, gdzie i kazał nam siedzieć tam 19 minut wypowiadając słowa „very very lucky”:)

Budda, Bangkok, Tajlandia

Jeden z Buddów Szczęścia w Bangkoku

Potem, w drodze do następnego miejsca, zatrzymał się i powiedział, że za podwiezienie nas do pobliskiego krawca dostanie od niego kupon na benzynę. Nie wiedzieć czemu, ale dzięki temu „studentowi”, na trasie naszej wycieczki znalazł się jakiś krawiec, który podobno szyje dla Armaniego i akurat tego dnia kończy się u niego promocja :)

Budda, Bangkok, Tajlandia

Jeszcze jeden Budda

Gdy kierowca naciągnął na następne „two minutes” oglądania „ornaments” u pobliskiego jubilera, zrobiło się to już trochę irytujące, ale przystaliśmy na zmianę trasy pod warunkiem podwózki na dworzec, gdzie umówiliśmy się z Krysią i Marcinem.

Nasz tuk-tuk, Bangkok, Tajlandia

Nasz tuk-tuk

Gdy, przez to wożenie do krawca i jubilera, zostało nam dość mało czasu do 17, o której byliśmy umówieni na tym dworcu, rastaman zwiał nam pod Golden Mountain…

To ten pan nam nawiał :) Bangkok, Tajlandia

To on nam nawiał :)

Wysadził nas, my weszliśmy na górę i gdy wróciliśmy najzwyczajniej w świecie go już nie było. Na wszelki wypadek obeszliśmy wzgórze dwa razy ale po nim nie został żaden ślad. Wychodzi na to, że 40 B to nie jest cena, za którą opłaca się nas wozić.

„You help me i help you” powiedział gdy nas zabierał… Pieszo dotarliśmy na dworzec z 45 minutowym opóźnieniem.

Widok z Golden Mountain, Bangkok, Tajlandia

Widok z Golden Mountain

Na Khao San wróciliśmy gdy właśnie rozkwitł. Tłumy ludzi, masa neonów i zewsząd muzyka. Zjedliśmy ryż z ulicznego wózka a Dzieciaki wzięły paat tai – makaron z sosem i zalegliśmy w knajpie przy jedynym stoliku pod wentylatorem.

Pod koniec, pod wpływem paru Cheers Beer, zagraliśmy w karty a stawką było zrobienie sobie przez przegranego tatuażu na koszt reszty. Każdy chciał przegrać ale udało się Marcinowi… :)

Jeden obraz wart jest tysiąca słów, palenie szkodzi. Tajlandia

Jeden obraz wart jest tysiąca słów. Palenie szkodzi.